piątek, 6 lipca 2012


Rozdział 3. _Oczami Alice_
Otworzyłam oczy. Budzik pokazywał godzinę 6.00, przy czym głośno pikał. Dziś poniedziałek  i jak zawsze nie mam ochoty iść do szkoły. Niechętnie wstałam z łóżka i poszłam do łazienki. Jak wróciłam spojrzałam przez okno. Słońce zaczęło już wschodzić. Włożyłam na siebie szare rurki i biały top. Pospiesznie uczesałam włosy, chwyciłam torbę i zeszłam na dół. W każdym pokoju było pusto i cicho. Tata  był już w pracy, a reszta rodzinki zapewne spała. Zjadłam miskę  płatków z mlekiem, założyłam trampki oraz bluzę i mogłam wyjść.
W szkole każda lekcja była dla mnie wyrokiem. Na przerwie na lunch usiadłam z Rosalie  pod oknem i po chwili podeszła do nas Tiffany wraz ze swoją świtą-Amandą i Brithney.
-Hej wam. -Zarzuciła.
-Cześć.- Powiedziałyśmy równocześnie, co często nam się zdarza.
-Mam dla was propozycje nie do odrzucenia ! -niemal krzyczała z podekscytowania.- W piątek mam dom wolny więc urządzam mega imprezę i oczywiście was zapraszam. U mnie, godzina osiemnasta.
-Serio ? To.. fajnie. -Odparłam z uśmiechem. Po lekcjach szłyśmy z Rose do domu.
-Chcesz iść na tą imprezę u Tiffany ?-Spytała.
-Nom.. a Ty ? Nie zaszkodzi się trochę rozerwać.
-Noo... ja.. nie wiem czy pójdę.
-Dlaczego ?
-Bo ja... nie lubię takich imprez. -Odparła smutno.
-Oj weź, będzie fajnie ! -Wyszczerzyłam się do niej. 
-No..no zgoda. Ale ja się nie ruszam żadnych popitek i innych jasne ?
-Jak chcesz. -Powiedziałam podnosząc jedną brew w górę. Zaśmiałyśmy się i każda z nas poszła swoją ścieżką.
Dni mijały dość szybko. W szkole mówiono już tylko o nadchodzącej zabawie . Ja także nie mogłam się doczekać aby oderwać się trochę od nauki i tego całego stresu. I miałam nadzieję, że Rosalie nie zmyśli jakiejś historyjki żeby się wymigać.
Piątkowy ranek. Dziś dość szybko wstałam i przyszykowałam się do szkoły. Weszłam do kuchni, gdzie była mama.
-Cześć mamo ! Mam prośbę. Wiesz, dziś po szkole chciałabym iść do Caroline na noc. Pouczyłybyśmy się trochę. -Oto moja idealna, lecz bardzo nieoryginalna wymówka.- Mogę prawda ?
-Hmm... no  dobrze, ale uważaj na siebie i jutro wróć przed wieczorem dobrze ?
-Dzięki mamuś - powiedziałam z szerokim uśmiechem.
Po drodze do szkoły spotkałam Rose.
-No hej, i co tam ?
-Hej. Dobrze, mówiłam rodzicom że idę dziś na noc do Caroline.
-Oo, ja tak samo. Więc nie będzie problemu. - Dodałam i poszłyśmy dalej. O szesnastej wróciłyśmy do domów. Miałam sporo czasu żeby się trochę przyszykować i wyjść. Wzięłam szybki prysznic. Rosalie namówiła mnie abym ubrała sukienkę i szpilki. Ale że nie mam szpilek to ona wcisnęła mi swoje. Nie zaprzeczam, bardzo mi się podobały. Bardzo wysokie a zarazem wygodne. Włożyłam sukienkę, którą Rose wybrała dla mnie na właśnie takie okazje.  Jest bez ramiączek, w kolorze pudrowo-różowym, z rozszerzonym dołem. Moim zdaniem w tym stroju wyglądałam jak baletnica na szczudłach, ale nie było tak źle. Uczesałam i wysuszyłam włosy i opuściłam je na ramiona. Nie było nikogo w domu wiec spokojnie mogłam zejść tak na dół. Po chwili dostałam sms-a od Rose. "Jesteś już gotowa ? Ja jestem w twoim ogródku za domem." W sumie byłam gotowa więc wzięłam torbę z rzeczami (aby rodzice nie zastali mnie jutro w stroju balowym) i wyszłam. Na ławce siedziała Rose. Miała na sobie kremową sukienkę na ramiączkach z kokardka w pasie. Podobnie jak ja miała wysokie szpilki. Tyle że moje były czarne  a jej karmelowe.
-No ! Teraz wyglądasz naprawdę ślicznie.-Rzekła.
-Ja ślicznie ? Spójrz na siebie !
-Dziękuję, obie wyglądamy świetnie. Czekaj... - Wyjęła ze swojej torebeczki eye-liner. -Jeszcze tylko trochę poprawię ci oczy. No, gotowe !  Rzęs nie musisz malować. - Dojście zajęło nam jakieś dwadzieścia pięć minut.  Dom Tiffany zawsze robił na mnie wrażenie. Był ogromny, bardzo ładny i do tego  z basenem. Trochę podobny do domu Rosalie. Powoli zaczynało zmierzchać. Przez bramie wpuściła nas Tiffany, szeroko się uśmiechając.
-Witam na najlepszej imprezie wszechczasów ! -Powiedziała i pokazała  nam drogę. Poszłyśmy na tyły domu gdzie było mnóstwo ludzi. Połowy gości nigdy nie widziałam na oczy.
-Heeej ! -Powitał nas Tommy, który od zawsze bujał się w Rosalie. -Jak wam się podoba imprezka ? -Powiedział mierzwiąc swoje gęste, rude włosy.
-Jak na razie jest dobrze. -Odparła Rose. -A ty jak się bawisz ?
-Ja ? Jak na razie spoko, ale było by fajniej jak byś zechciała ze mną zatańczyć. -Wtedy nie wytrzymałam i zaczęłam chichotać jak szalona w porównaniu do Rosalie, która strzeliła minę z serii "O nie !                 Tylko nie to !"
-Yyy... No wiesz, jaa...-Zaczęła mówić ale nie dokończyła bo Tommy wyciągnął ją za dłoń i porwał na parkiet. Podeszłam więc do stolika z przekąskami i napiłam się lemoniady. Stałam sama i patrzyłam jak inni tańczą. Po kilku minutach wróciła Rose, zarumieniona i lekko zdyszana.
-Już nigdy nie chcę z nim tańczyć . Dosyć, że przez niego o mało co nie złamałam obcasa to jeszcze bezczelnie chciał złapać mnie za tyłek ! Po prostu wariat !
-Spokojnie. - Powiedziałam cała roześmiana. Podeszła do nas Tiffany z tacką pełną kolorowych, podejrzanych kubeczków.
-A może coś na umilenie czasu ? To jest poncz z przepisu mojej mamy do którego dodałam coś od siebie.
-Dzięki. -Wzięłyśmy po jednym kubeczku, Rosalie z lekką niepewnością. Wzięłam jednego łyka. Poncz był słodki, i czuć było w nim alkohol.
-Hmm...To jest  dobre, ale nie wypije więcej. -Odparła Rose. -Nie mam zamiaru przespać nocy  pod stołem.- Rozbawiły mnie te jej obawy.  Wypiłyśmy jeszcze trochę i zaczęłyśmy tańczyć w tłumie. Po dość długim czasie zaczęły mnie boleć nogi. Jednak te szpilki nie były aż  tak dobrym pomysłem. Było już bardzo ciemno. Spojrzałam na kogoś komórkę, która od tak leżała sobie na stoliku. Była juz dwudziesta druga. Nawet nie wiem kiedy ten czas tak szybko zleciał. Rozejrzałam się za Rosalie, ale nigdzie jej nie było. Po chwili zauważyłam, że tańczy sobie z Lukasem. Skąd on się tutaj wziął ? Czyli znowu nie mam co robić. Wzięłam kolejny kubeczek z ponczem i wypiłam. Był naprawdę dobry. Po ostatnim łyku trochę zakręciło mi się w głowie. Chciałam trochę odpocząć od hałasu, więc poszłam do ogrodu. Był dwa razy większy od mojego, a uważam że mój jest spory. Podeszłam bliżej małej ławki. Chciałam usiąść, ale oczywiście musiałam się potknąć o kamień i   w jednej chwili leżałam na ziemi.
-Pomóc ci ? -Doszedł mnie męski głos zza moich pleców. Wystraszona od razu usiadłam na kolana i odwróciłam głowę. Był to wysoki chłopak. Byłam w stanie go zobaczyć, bo blask księżyca padał akurat w jego stronę. Miał ciemno brązowe  włosy. Kilka niesfornych kosmyków przysłaniało jego oczy.  Stał tak przede mną z wyciągniętą ręką, a ja siedziałam na trawie jak małe dziecko. Poczułam jak oblewam się rumieńcem.
-Wstajesz ? Złapiesz wilka jeśli będziesz tak siedzieć na ziemi. -Podałam mu dłoń. Miał taką ciepłą  skórę...Chwila,  co ja wygaduję? Wstałam  i po chwili znowu się zachwiałam. Tym razem zamiast na ziemi wylądowałam w jego ramionach.
-Oj, dużo wypiłaś ? Czy zawsze tak mdlejesz ? -Widać było, że się uśmiecha. Poczułam się strasznie głupio. Nawet mnie nie zna a już pewnie myśli, że jestem jakąś pijaczką czy coś.
-Yy... wybacz, jaa,  to chyba przez ten poncz.
-Chyba powinnaś usiąść. -Chłopak pomógł mi i zajął miejsce obok mnie.
-A w ogóle jak się nazywasz ? -Spytałam. Nagle spojrzał mi prosto w oczy a ja wlepiłam wzrok w trawę.
 -Jacob Rosevelt, ale mówią na mnie Jake. A ty ? -Miał taki aksamitny i spokojny głos, aż zaparło mi dech w piersiach i na chwilę zapomniałam jak się nazywam.
-Alice... Alice Lane. Miło mi.
-Mnie również. -Odparł i uśmiechnął się do mnie.
-Chyba nie widziałam cię wcześniej u nas w szkole. Skąd wziąłeś się na imprezie u Tiffany ?
-Przyszedłem z kumplem.  Mieszkam w Londynie, a przyjechałem tu na wakacje do cioci. Mama uważa, że trochę wiejskiego powietrza dobrze mi zrobi. A ty ?
-Ja tu mieszkam, znaczy w innym domu, niedaleko stąd. A z Tiffany chodzę do klasy.
-Wiem, kumpel opowiadał mi o was, znaczy o waszej klasie.
-A ile masz lat ?
-Siedemnaście. Rocznikowo osiemnaście.
-O, to jesteś w wieku mojego brata. Ja mam szesnaście, a rocznikowo siedemnaście.  -Czułam się skrępowana a on widocznie miał ubaw, bo szczerzył się jak nikt. Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę i już czułam się dobrze. 
-To... może pójdziemy z powrotem ? -Spytał. Przytaknęłam głową i wstałam. Poszliśmy przez ogród do tylnej bramki. Impreza była juz całkiem rozkręcona. Wszyscy albo tańczyli, albo siedzieli i śmiali się. Muzyka grała nieco ciszej, zapewne ze względu na sąsiadów. Przy stole zauważyłam Rosalie. Podeszłam do niej, a Jake  podszedł ze mną.
-Hej Rose, co tam ? -Odparłam siadając koło niej.
-Dobrze dobrze, serio. A... kto to jest ? -Spytała cicho, uważnie przyglądając się chłopakowi.
-To jest Jacob.  Przyjechał na wakacje do cioci, a tu przyszedł z kimś z naszej klasy.
-Z Oliverem, który właśnie teraz tańczy na stole koło basenu. -Dodał z uśmiechem.
-Jestem Rosalie, miło mi. 
-Mnie także.  To... -Zaczął odwracając się w moją stronę.  -Alice, chciałabyś zemną zatańczyć ? -Myślałam, że zaraz padnę. Stałam jak słup soli ale po chwili  uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową. Jake wziął mnie za rękę i poszliśmy w    tłum. Wszystko było by dobrze  gdyby Rose nie podeszła do DJ'a i nie kazała mu włączyć wolnej piosenki. Naszła mnie ochota żeby ją udusić.  W jednej chwili na parkiecie zrobiło się więcej miejsca, bo niektórzy zeszli a inni  zaczęli tańczyć przytulanego, a ja poczułam się nieswojo. Jacob podszedł krok bliżej i wyciągnął ku mnie rękę.
-Mogę ?
-T-Tak. -Wykrztusiłam  niepewnie, i podałam mu dłoń.  Uśmiechnął się i przyciągnął mnie do siebie.
Następnego dnia, około godziny jedenastej wyszłyśmy z Rose od Tiffany.
-Ej, może pójdziemy trochę poćwiczyć jakieś zaklęcia ? -Spytałam.
-Dobra. A znalazłaś jakieś ciekawe ?
-Nie. Nie szukałam żadnych przez ostatni tydzień. Ale chyba kiedyś widziałam fajne na przenoszenie się w czasie.
-Podróże w czasie ? Takie są chyba niebezpieczne co ?
-No prawda. Jeśli źle wymówisz zaklęcie lub czarując coś ci przeszkodzi i się zdekoncentrujesz to może się trochę pokomplikować.
-To może lepiej tego nie próbujmy ?
-E tam, jak nie spróbujemy to się nie dowiemy nie ? -Odparłam i szłyśmy dalej.
-A właśnie,  ten twój Jake jest całkiem fajny. -Rzuciła poruszając brwiami.
-A ty co teraz tak wyskoczyłaś... On jest... jest miły.
-Tak, miły i tak świetnie tańczy przytulanego !
-Oj, co się czepiasz ? Miałam odmówić ?
-A widziałaś jak na ciebie patrzył ? Na pewno mu się podobasz. -Skomentowałam to wybuchem śmiechu.
-Przecież ledwo się znamy. A poza tym taki chłopak jak on na pewno ma jakąś dziewczynę.
-Aha ! Czyli jednak interesuje cię ? Jeśli miałby dziewczynę to nie kleiłby sie do ciebie. 
-No, dobra, może  mi się podoba, ale to bez znaczenia. -W końcu dotarłyśmy do naszej "bazy" w lesie. Jak zawsze panował tu nieprzyjemny zapach.
-Następnym razem wezmę ze sobą odświeżacz powietrza. -Odparła Rose zatykając sobie nos.
-Dobry pomysł. Przydała by się tez miotła i Domestos ,  a jeszcze lepiej ekipa sprzątająca. -W środku Rosalie rozłożyła chusteczkę na jedno  z krzeseł, które stało koło stłuczonego okna i usiadła na nie. Ja płożyłam torbę na stolik i wyjęłam z niej księgę czarów. Otworzyłam na stronie zaznaczonej wstążeczką i spojrzałam na zaklęcie: Suscipe me in mentem in locum. Oznacza ono "Przenieś mnie w czasie do miejsca z moich myśli".
-Mam. Jeśli mamy spróbować to musimy ustalić gdzie chcemy się przenieść.
-Nie wiem.  Ja się boję. Pewnie coś sknocę.
-W takim razie ja spróbuję, wystarczy, że  powiem zaklęcie, a ty będziesz musiała  trzymać się mojej ręki. To w jakie lata się przeniesiemy ?
-Dobra, ale jak cos nie pyknie to twoja wina. To może do Londynu z 1972 ?
- Dlaczego akurat 1972 ?  Co my będziemy tam robić ?
-Zobaczymy naszych rodziców jak byli mali ! -Niemal wykrzyknęła  z entuzjazmem.
-Eee nudy,  może coś ciekawszego ? O ! Wiem, przenieśmy się w czasy prehistoryczne, może znajdziemy jakiegoś dinozaura ?
-Yy... jakoś nie mam ochoty zostać zjedzona. To może 1982 ? Zobaczymy jak wyglądał tamtejszy Londyn.
-No dobra, równie nudne jak nasi mali rodzice ale niech będzie. To ja wymówię zaklęcie a ty złap mnie za rękę. -Rosalie zrobiła to o co ją prosiłam, a ja wymówiłam w myślach słowa, potem zamknęłam oczy i powtórzyłam je szeptem, myśląc o danym roku, oraz o Londynie. Wokół nas zerwał się wiatr. Otworzyłam oczy. Znajdowałyśmy się na środku ulicy.
                                                                                               * * * 

Hej. Dawno nie pisałysmy nowych rozdziałów, ale straciłyśmy wenę na to opowiadanie, a poza tym nie miało  ono wielu czytelników, co  nas zniechęciło. Jeśli ktoś czytał nasze opowiadanie i chciałby czytać dalej to proszę, zostaw komentarz... chciałybyśmy wiedzieć czy warto mieć tego bloga, czy go poprostu usunąć. - Weronika :)

3 komentarze:

  1. ja dopiero teraz zajrzałam na tego bloga , mam do nadrobienia kilka rozdziałów jednak ten bardzo mi się spodobał! :D Zwłaszcza oryginalna fabuła :3
    Mam nadzieje ze przemyślicie usunięcie bloga bo ja z pewnością będę czytać!:)
    Czekam i zapraszam do siebie http://one-direction-inmylife.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze nigdzie nie spotkałam się z takim blogiem. W sensie że macie ciekawą fabułę ;D
    Rozdział świetny.
    Jestem ciekawa co będzie działo się dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuje za komentarz u nas oraz informuje o zmianie adresu bloga na http://make-some-memories-1d.blogspot.com/ :) Pozdrawiam xx

    OdpowiedzUsuń