piątek, 6 lipca 2012


Rozdział 3. _Oczami Alice_
Otworzyłam oczy. Budzik pokazywał godzinę 6.00, przy czym głośno pikał. Dziś poniedziałek  i jak zawsze nie mam ochoty iść do szkoły. Niechętnie wstałam z łóżka i poszłam do łazienki. Jak wróciłam spojrzałam przez okno. Słońce zaczęło już wschodzić. Włożyłam na siebie szare rurki i biały top. Pospiesznie uczesałam włosy, chwyciłam torbę i zeszłam na dół. W każdym pokoju było pusto i cicho. Tata  był już w pracy, a reszta rodzinki zapewne spała. Zjadłam miskę  płatków z mlekiem, założyłam trampki oraz bluzę i mogłam wyjść.
W szkole każda lekcja była dla mnie wyrokiem. Na przerwie na lunch usiadłam z Rosalie  pod oknem i po chwili podeszła do nas Tiffany wraz ze swoją świtą-Amandą i Brithney.
-Hej wam. -Zarzuciła.
-Cześć.- Powiedziałyśmy równocześnie, co często nam się zdarza.
-Mam dla was propozycje nie do odrzucenia ! -niemal krzyczała z podekscytowania.- W piątek mam dom wolny więc urządzam mega imprezę i oczywiście was zapraszam. U mnie, godzina osiemnasta.
-Serio ? To.. fajnie. -Odparłam z uśmiechem. Po lekcjach szłyśmy z Rose do domu.
-Chcesz iść na tą imprezę u Tiffany ?-Spytała.
-Nom.. a Ty ? Nie zaszkodzi się trochę rozerwać.
-Noo... ja.. nie wiem czy pójdę.
-Dlaczego ?
-Bo ja... nie lubię takich imprez. -Odparła smutno.
-Oj weź, będzie fajnie ! -Wyszczerzyłam się do niej. 
-No..no zgoda. Ale ja się nie ruszam żadnych popitek i innych jasne ?
-Jak chcesz. -Powiedziałam podnosząc jedną brew w górę. Zaśmiałyśmy się i każda z nas poszła swoją ścieżką.
Dni mijały dość szybko. W szkole mówiono już tylko o nadchodzącej zabawie . Ja także nie mogłam się doczekać aby oderwać się trochę od nauki i tego całego stresu. I miałam nadzieję, że Rosalie nie zmyśli jakiejś historyjki żeby się wymigać.
Piątkowy ranek. Dziś dość szybko wstałam i przyszykowałam się do szkoły. Weszłam do kuchni, gdzie była mama.
-Cześć mamo ! Mam prośbę. Wiesz, dziś po szkole chciałabym iść do Caroline na noc. Pouczyłybyśmy się trochę. -Oto moja idealna, lecz bardzo nieoryginalna wymówka.- Mogę prawda ?
-Hmm... no  dobrze, ale uważaj na siebie i jutro wróć przed wieczorem dobrze ?
-Dzięki mamuś - powiedziałam z szerokim uśmiechem.
Po drodze do szkoły spotkałam Rose.
-No hej, i co tam ?
-Hej. Dobrze, mówiłam rodzicom że idę dziś na noc do Caroline.
-Oo, ja tak samo. Więc nie będzie problemu. - Dodałam i poszłyśmy dalej. O szesnastej wróciłyśmy do domów. Miałam sporo czasu żeby się trochę przyszykować i wyjść. Wzięłam szybki prysznic. Rosalie namówiła mnie abym ubrała sukienkę i szpilki. Ale że nie mam szpilek to ona wcisnęła mi swoje. Nie zaprzeczam, bardzo mi się podobały. Bardzo wysokie a zarazem wygodne. Włożyłam sukienkę, którą Rose wybrała dla mnie na właśnie takie okazje.  Jest bez ramiączek, w kolorze pudrowo-różowym, z rozszerzonym dołem. Moim zdaniem w tym stroju wyglądałam jak baletnica na szczudłach, ale nie było tak źle. Uczesałam i wysuszyłam włosy i opuściłam je na ramiona. Nie było nikogo w domu wiec spokojnie mogłam zejść tak na dół. Po chwili dostałam sms-a od Rose. "Jesteś już gotowa ? Ja jestem w twoim ogródku za domem." W sumie byłam gotowa więc wzięłam torbę z rzeczami (aby rodzice nie zastali mnie jutro w stroju balowym) i wyszłam. Na ławce siedziała Rose. Miała na sobie kremową sukienkę na ramiączkach z kokardka w pasie. Podobnie jak ja miała wysokie szpilki. Tyle że moje były czarne  a jej karmelowe.
-No ! Teraz wyglądasz naprawdę ślicznie.-Rzekła.
-Ja ślicznie ? Spójrz na siebie !
-Dziękuję, obie wyglądamy świetnie. Czekaj... - Wyjęła ze swojej torebeczki eye-liner. -Jeszcze tylko trochę poprawię ci oczy. No, gotowe !  Rzęs nie musisz malować. - Dojście zajęło nam jakieś dwadzieścia pięć minut.  Dom Tiffany zawsze robił na mnie wrażenie. Był ogromny, bardzo ładny i do tego  z basenem. Trochę podobny do domu Rosalie. Powoli zaczynało zmierzchać. Przez bramie wpuściła nas Tiffany, szeroko się uśmiechając.
-Witam na najlepszej imprezie wszechczasów ! -Powiedziała i pokazała  nam drogę. Poszłyśmy na tyły domu gdzie było mnóstwo ludzi. Połowy gości nigdy nie widziałam na oczy.
-Heeej ! -Powitał nas Tommy, który od zawsze bujał się w Rosalie. -Jak wam się podoba imprezka ? -Powiedział mierzwiąc swoje gęste, rude włosy.
-Jak na razie jest dobrze. -Odparła Rose. -A ty jak się bawisz ?
-Ja ? Jak na razie spoko, ale było by fajniej jak byś zechciała ze mną zatańczyć. -Wtedy nie wytrzymałam i zaczęłam chichotać jak szalona w porównaniu do Rosalie, która strzeliła minę z serii "O nie !                 Tylko nie to !"
-Yyy... No wiesz, jaa...-Zaczęła mówić ale nie dokończyła bo Tommy wyciągnął ją za dłoń i porwał na parkiet. Podeszłam więc do stolika z przekąskami i napiłam się lemoniady. Stałam sama i patrzyłam jak inni tańczą. Po kilku minutach wróciła Rose, zarumieniona i lekko zdyszana.
-Już nigdy nie chcę z nim tańczyć . Dosyć, że przez niego o mało co nie złamałam obcasa to jeszcze bezczelnie chciał złapać mnie za tyłek ! Po prostu wariat !
-Spokojnie. - Powiedziałam cała roześmiana. Podeszła do nas Tiffany z tacką pełną kolorowych, podejrzanych kubeczków.
-A może coś na umilenie czasu ? To jest poncz z przepisu mojej mamy do którego dodałam coś od siebie.
-Dzięki. -Wzięłyśmy po jednym kubeczku, Rosalie z lekką niepewnością. Wzięłam jednego łyka. Poncz był słodki, i czuć było w nim alkohol.
-Hmm...To jest  dobre, ale nie wypije więcej. -Odparła Rose. -Nie mam zamiaru przespać nocy  pod stołem.- Rozbawiły mnie te jej obawy.  Wypiłyśmy jeszcze trochę i zaczęłyśmy tańczyć w tłumie. Po dość długim czasie zaczęły mnie boleć nogi. Jednak te szpilki nie były aż  tak dobrym pomysłem. Było już bardzo ciemno. Spojrzałam na kogoś komórkę, która od tak leżała sobie na stoliku. Była juz dwudziesta druga. Nawet nie wiem kiedy ten czas tak szybko zleciał. Rozejrzałam się za Rosalie, ale nigdzie jej nie było. Po chwili zauważyłam, że tańczy sobie z Lukasem. Skąd on się tutaj wziął ? Czyli znowu nie mam co robić. Wzięłam kolejny kubeczek z ponczem i wypiłam. Był naprawdę dobry. Po ostatnim łyku trochę zakręciło mi się w głowie. Chciałam trochę odpocząć od hałasu, więc poszłam do ogrodu. Był dwa razy większy od mojego, a uważam że mój jest spory. Podeszłam bliżej małej ławki. Chciałam usiąść, ale oczywiście musiałam się potknąć o kamień i   w jednej chwili leżałam na ziemi.
-Pomóc ci ? -Doszedł mnie męski głos zza moich pleców. Wystraszona od razu usiadłam na kolana i odwróciłam głowę. Był to wysoki chłopak. Byłam w stanie go zobaczyć, bo blask księżyca padał akurat w jego stronę. Miał ciemno brązowe  włosy. Kilka niesfornych kosmyków przysłaniało jego oczy.  Stał tak przede mną z wyciągniętą ręką, a ja siedziałam na trawie jak małe dziecko. Poczułam jak oblewam się rumieńcem.
-Wstajesz ? Złapiesz wilka jeśli będziesz tak siedzieć na ziemi. -Podałam mu dłoń. Miał taką ciepłą  skórę...Chwila,  co ja wygaduję? Wstałam  i po chwili znowu się zachwiałam. Tym razem zamiast na ziemi wylądowałam w jego ramionach.
-Oj, dużo wypiłaś ? Czy zawsze tak mdlejesz ? -Widać było, że się uśmiecha. Poczułam się strasznie głupio. Nawet mnie nie zna a już pewnie myśli, że jestem jakąś pijaczką czy coś.
-Yy... wybacz, jaa,  to chyba przez ten poncz.
-Chyba powinnaś usiąść. -Chłopak pomógł mi i zajął miejsce obok mnie.
-A w ogóle jak się nazywasz ? -Spytałam. Nagle spojrzał mi prosto w oczy a ja wlepiłam wzrok w trawę.
 -Jacob Rosevelt, ale mówią na mnie Jake. A ty ? -Miał taki aksamitny i spokojny głos, aż zaparło mi dech w piersiach i na chwilę zapomniałam jak się nazywam.
-Alice... Alice Lane. Miło mi.
-Mnie również. -Odparł i uśmiechnął się do mnie.
-Chyba nie widziałam cię wcześniej u nas w szkole. Skąd wziąłeś się na imprezie u Tiffany ?
-Przyszedłem z kumplem.  Mieszkam w Londynie, a przyjechałem tu na wakacje do cioci. Mama uważa, że trochę wiejskiego powietrza dobrze mi zrobi. A ty ?
-Ja tu mieszkam, znaczy w innym domu, niedaleko stąd. A z Tiffany chodzę do klasy.
-Wiem, kumpel opowiadał mi o was, znaczy o waszej klasie.
-A ile masz lat ?
-Siedemnaście. Rocznikowo osiemnaście.
-O, to jesteś w wieku mojego brata. Ja mam szesnaście, a rocznikowo siedemnaście.  -Czułam się skrępowana a on widocznie miał ubaw, bo szczerzył się jak nikt. Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę i już czułam się dobrze. 
-To... może pójdziemy z powrotem ? -Spytał. Przytaknęłam głową i wstałam. Poszliśmy przez ogród do tylnej bramki. Impreza była juz całkiem rozkręcona. Wszyscy albo tańczyli, albo siedzieli i śmiali się. Muzyka grała nieco ciszej, zapewne ze względu na sąsiadów. Przy stole zauważyłam Rosalie. Podeszłam do niej, a Jake  podszedł ze mną.
-Hej Rose, co tam ? -Odparłam siadając koło niej.
-Dobrze dobrze, serio. A... kto to jest ? -Spytała cicho, uważnie przyglądając się chłopakowi.
-To jest Jacob.  Przyjechał na wakacje do cioci, a tu przyszedł z kimś z naszej klasy.
-Z Oliverem, który właśnie teraz tańczy na stole koło basenu. -Dodał z uśmiechem.
-Jestem Rosalie, miło mi. 
-Mnie także.  To... -Zaczął odwracając się w moją stronę.  -Alice, chciałabyś zemną zatańczyć ? -Myślałam, że zaraz padnę. Stałam jak słup soli ale po chwili  uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową. Jake wziął mnie za rękę i poszliśmy w    tłum. Wszystko było by dobrze  gdyby Rose nie podeszła do DJ'a i nie kazała mu włączyć wolnej piosenki. Naszła mnie ochota żeby ją udusić.  W jednej chwili na parkiecie zrobiło się więcej miejsca, bo niektórzy zeszli a inni  zaczęli tańczyć przytulanego, a ja poczułam się nieswojo. Jacob podszedł krok bliżej i wyciągnął ku mnie rękę.
-Mogę ?
-T-Tak. -Wykrztusiłam  niepewnie, i podałam mu dłoń.  Uśmiechnął się i przyciągnął mnie do siebie.
Następnego dnia, około godziny jedenastej wyszłyśmy z Rose od Tiffany.
-Ej, może pójdziemy trochę poćwiczyć jakieś zaklęcia ? -Spytałam.
-Dobra. A znalazłaś jakieś ciekawe ?
-Nie. Nie szukałam żadnych przez ostatni tydzień. Ale chyba kiedyś widziałam fajne na przenoszenie się w czasie.
-Podróże w czasie ? Takie są chyba niebezpieczne co ?
-No prawda. Jeśli źle wymówisz zaklęcie lub czarując coś ci przeszkodzi i się zdekoncentrujesz to może się trochę pokomplikować.
-To może lepiej tego nie próbujmy ?
-E tam, jak nie spróbujemy to się nie dowiemy nie ? -Odparłam i szłyśmy dalej.
-A właśnie,  ten twój Jake jest całkiem fajny. -Rzuciła poruszając brwiami.
-A ty co teraz tak wyskoczyłaś... On jest... jest miły.
-Tak, miły i tak świetnie tańczy przytulanego !
-Oj, co się czepiasz ? Miałam odmówić ?
-A widziałaś jak na ciebie patrzył ? Na pewno mu się podobasz. -Skomentowałam to wybuchem śmiechu.
-Przecież ledwo się znamy. A poza tym taki chłopak jak on na pewno ma jakąś dziewczynę.
-Aha ! Czyli jednak interesuje cię ? Jeśli miałby dziewczynę to nie kleiłby sie do ciebie. 
-No, dobra, może  mi się podoba, ale to bez znaczenia. -W końcu dotarłyśmy do naszej "bazy" w lesie. Jak zawsze panował tu nieprzyjemny zapach.
-Następnym razem wezmę ze sobą odświeżacz powietrza. -Odparła Rose zatykając sobie nos.
-Dobry pomysł. Przydała by się tez miotła i Domestos ,  a jeszcze lepiej ekipa sprzątająca. -W środku Rosalie rozłożyła chusteczkę na jedno  z krzeseł, które stało koło stłuczonego okna i usiadła na nie. Ja płożyłam torbę na stolik i wyjęłam z niej księgę czarów. Otworzyłam na stronie zaznaczonej wstążeczką i spojrzałam na zaklęcie: Suscipe me in mentem in locum. Oznacza ono "Przenieś mnie w czasie do miejsca z moich myśli".
-Mam. Jeśli mamy spróbować to musimy ustalić gdzie chcemy się przenieść.
-Nie wiem.  Ja się boję. Pewnie coś sknocę.
-W takim razie ja spróbuję, wystarczy, że  powiem zaklęcie, a ty będziesz musiała  trzymać się mojej ręki. To w jakie lata się przeniesiemy ?
-Dobra, ale jak cos nie pyknie to twoja wina. To może do Londynu z 1972 ?
- Dlaczego akurat 1972 ?  Co my będziemy tam robić ?
-Zobaczymy naszych rodziców jak byli mali ! -Niemal wykrzyknęła  z entuzjazmem.
-Eee nudy,  może coś ciekawszego ? O ! Wiem, przenieśmy się w czasy prehistoryczne, może znajdziemy jakiegoś dinozaura ?
-Yy... jakoś nie mam ochoty zostać zjedzona. To może 1982 ? Zobaczymy jak wyglądał tamtejszy Londyn.
-No dobra, równie nudne jak nasi mali rodzice ale niech będzie. To ja wymówię zaklęcie a ty złap mnie za rękę. -Rosalie zrobiła to o co ją prosiłam, a ja wymówiłam w myślach słowa, potem zamknęłam oczy i powtórzyłam je szeptem, myśląc o danym roku, oraz o Londynie. Wokół nas zerwał się wiatr. Otworzyłam oczy. Znajdowałyśmy się na środku ulicy.
                                                                                               * * * 

Hej. Dawno nie pisałysmy nowych rozdziałów, ale straciłyśmy wenę na to opowiadanie, a poza tym nie miało  ono wielu czytelników, co  nas zniechęciło. Jeśli ktoś czytał nasze opowiadanie i chciałby czytać dalej to proszę, zostaw komentarz... chciałybyśmy wiedzieć czy warto mieć tego bloga, czy go poprostu usunąć. - Weronika :)

sobota, 3 marca 2012

Rosalie.01

Hej, to ja Kasia. Mam dla Was drugi rozdział ;) Z perspektywy Rosalie ;)



Niedziela. Umówiłam się z Alice na ćwiczenie zaklęcia niewidzialności. Niestety nie mogłyśmy tego robić w naszych domach. Rodzice by wpadli w szał gdyby zobaczyli Alice w naszych progach. Więc wymyśliłam ,aby udać się do  opuszczonego domu w lesie. Do budynku nikt nie zaglądał. Od zawsze pamiętam że był pusty. Nawet bezdomni tam nie mieszkali bo twierdzili że to „Dom Strachu” , cokolwiek to miało oznaczać.
                Byłam już na miejscu. Nie lubię się spóźniać więc przyszłam wcześniej. Po niespełna kilku minutach pojawiła się Alice.
-Hej. Znów się spóźniłam?- pozwiedzała z irytacją
-Hej. Czekałam na ciebie całe 5 minut. Moje włosy nie znoszą wilgoci ,a przez ciebie moja fryzura  będzie  dłużej narażona na nieodpowiednie warunki atmosferyczne.-odpowiedziałam  w żarcie. Który okazał się nie wypałem.
-Dobrze, więc wejdźmy szybko do środka zanim twoje włosy całkowicie stracą swój urok.- powiedziała z uśmiechem
                Wnętrze domu było okropne. Po podłodze walały się śmieci i do tego panował okropny odór stęchlizny. Ale jakoś musiałyśmy to znieść takie warunki. Alice wyciągnęła  książkę z zaklęciami i położyła na małym stoliczku.
-Która pierwsza próbuje?- zapytałam
- Może ty pierwsza spróbuj- powiedziała niepewnym głosem. Rzucanie zaklęć wymagało wprawy i skupienia. Zamknęłam oczy , po chwili wypowiedziałam   na głos słowa  Potestatem Invisibilitatem. Zaczął wiać wiatr, przewrócił stolik i kilka innych rupieci. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz . Otworzyłam oczy. Alice pękała ze śmiechu.  Spojrzałam na siebie. Okazało się ze tylko moja prawa noga stała się niewidzialna. Musiałam wyglądać komicznie w sukience stojąc na jednaj nodze.  Nie spodziewałam się takiej porażki. Jak to się stało, skupiłam  się na zaklęciu. Przecież powinno wyjść. Może wypowiedziałam je niewłaściwe.
- I co teraz? Nie mogę tak wyjść bez jednej nogi!-wykrzyczałam spanikowana
-Spokojnie. Znajdziemy jakieś zaklęcie odwrotne. Ale przyznaj że to śmieszne- odpowiedziała.
-No może jest troszeczkę zabawne- powiedziałam- A teraz poszukajmy jak najszybciej zaklęcia odwrotnego.
Alice chyba przewidziała sytuację że nam nie wyjdzie. Szybko znalazła odpowiednia stronę. Zaklęcie brzmiało Visibilis Ad. Przyjaciółka powtórzyła tę sama czynność co ja. Zauważyłam ze jej czary przychodzą z łatwością. Częściej jej wychodzą i nie musi się skupiać na nich tak jak ja. Po kilku minutach znów miałam swoja nogę.
-Widzisz , nie trzeba było tak panikować. –rzekła
-Oh dziękuję ci! Jesteś wielka. – powiedziałam z radością.
Wyszłyśmy z domku. Wszystko byłoby dobrze , gdyby nie fakt że spotkałyśmy moja siostrę-Emily. Była z jakimś chłopakiem. Wyglądał na gotha , czyli kogoś z jej towarzystwa. Siostra w ogóle nie pasowała do naszej rodziny. Często mieliśmy z nią kłopoty. Nie raz widziałam jak piła i paliła. Ci którzy naśmiewali się z jej wyglądu lądowali z głowa w muszli klozetowej. Jak zwykle była ubrana cała na czarno, glany pieszczoszki i kurtka z ogromna ilością metalowych drobiazgów.
- Rose? Co ty do cholery robisz? I to jeszcze z ta wywłoką Alice? Chyba dobrze wiesz że nie możemy się z nimi zadawać!-powiedziała ze złością
-Ja?! Lepiej spójrz na siebie. Jak powiem rodzicom ,że łazisz po lesie to na pewno nie będą zadowoleni! I nie obrażaj Alice? Jasne?- odpowiedziałam.
-Haha! Śmieszna jesteś . To że chodzę po lesie to pikuś . Jak powiem mamie, że czarujesz z tą idiotką to będziesz udupiona.-przytoczyła słuszny argument .
-Kto powiedział ,że czarujemy?-powiedziałam z irytacja.
-Hmm…Może dlatego że Alice trzyma w rękach księgę czarów…-poczułam się głupio słysząc to.-Nie wiesz , że  z nią nie możemy  czarować? Ona jest z rodziny Lane? Nic ci to nie mówi? –rzekła
-No i co że ona nie jest z naszej rodziny? –zapytałam.
-I ty o tym nie wiesz? Przecież jesteś taka genialna. W księdze mamy jest wyraźnie napisane ,że jeżeli czarujesz z kimś z rodziny Lane to zaklęcie może mieć zupełnie odwrotne skutki.-te słowa mnie dobiły-Masz wielkie szczęście że nic nie zrobiłyście.
                Chłopak który towarzyszył Emily wyglądał na zdezorientowanego . Pewnie nie miał pojęcia o czarach. Ale to nie problem . Siostra nie raz wymazywała pamięć nauczycielom , uczniom, a kiedyś nawet zrobiła to rodzicom. Jednak słowa Emily zdziwiły mnie. Przecież miałyśmy zakaz dotykania księgi czarów mamy.
- Jak to możliwe, że przeczytałaś to w księdze mamy? Przecież nie możemy tam zaglądać?-zapytałam z podejrzliwością. Słysząc to pytanie straciła cała pewność siebie.
-No…Bo…Ja do niej patrzyłam! Tylko nic nie mów rodzicom ! Błagam cię ! Już mam dosyć kłopotów!-ciągnęła-Proszę cię! Nic im nie mów!
-Dobra , nie powiem im jeżeli ty się nie wygadasz , że zadaje się z Alice.- zarzuciłam warunki umowy.
-Doba! Dobra! Nie pisnę ani słówka- wymamrotała.
                Chwilę później już jej nie było. Poszła dość szybko ,aby uniknąć zażenowania. Nie znosiła tego ,że rodzice mnie bardziej szanują. To nic dziwnego. Który rodzic chciałby dziecko które, sprawia same kłopoty. To jednak nie było jej jedynym problemem. Emily kiepsko się uczyła. Mimo to ,że jestem od niej młodsza o dwa lata muszę jej pomagać w nauce. Po chwili odezwała się Alice:
-Może już idźmy zanim stanie się jeszcze coś gorszego.-powiedziała.
                Szłyśmy kawałek razem. Lubiłyśmy spacerować i rozmawiać o wszystkim. Po 10 minutach musiałyśmy się rozdzielić. Za chwilę znalazłam się w domu.
-Cześć mamo-przywitałam się z uśmiechem.
-Cześć. Gdzieś ty się podziewała? Nie bierz przykładu z siostry. Musisz przecież się uczyć , aby zostać dentystą.-ta sama gadka. - Idź na górę odrobić lekcje. Za około pół godziny będzie obiad.
                Rodzice zawsze mi powtarzali ,że mam zostać dentystą i gdy tata nie będzie mógł prowadzić interesu przejmę go ja. Od zawsze nie podobał mi się ten pomysł. Może to dobrze opłacalna praca, ale nie chcę grzebać ludziom w gębie. Weszłam do pokoju , zabrałam się za lekcje. Cieszyłam się , ponieważ nie mam problemów z nauką. Dobiegł głos z dołu:
-Rosalie, obiad!-wykrzyczała mama.
                Jadłyśmy obiad w milczeniu. Taty nie było , musiał zostać dłużej w pracy. Emily pewnie nadal włóczyła się z tym dziwnym typkiem. Dobiegała osiemnasta. Po skończonym posiłku, weszłam na górę. Włączyłam laptopa. 

niedziela, 26 lutego 2012

Hej, tu Weronika. Dodam 1 rozdział naszego opowiadania. W nim wcielam się w jedna z głównych bohaterek- Alice, a Kasia w Rosalie. =)
  
                                                Rozdział 1.    -Alice-                                                                                      Sobotnie popołudnie. Lubię gdy jestem sama, a słońce zagląda mi przez okno. Mogę wtedy pomyśleć o wszystkim.
-Alice ! - Oho, no i mój spokój się skończył.
-Co się stało Natalie ? - Spytałam moją młodszą siostrę, która jak zwykle zamiast zapukać, wpada do mojego pokoju jak szalona.
-Pożyczysz mi tą swoją białą bluzkę ?
-Moją ? Będzie za duża, uwież mi. A w ogóle po co ci ?
-Bo gram jutro w szkole malarkę na przedstawieniu, i będzie mi potrzebna. -Powiedziała zdyszana.
-O nie! Idź do mamy, napewno znajdzie ci coś innego.
-No dobra. -Westchneła, po czym wyszła. Zapewne gdybym jej ją dała, już nigdy bym jej nie odzyskała. Dochodziła szesnasta. Muszę się zbierać, bo umówiłam się  z Rosalie nad rzeką. Jak znowu się spóźnie to napewno mi się od niej dostanie. Poza tym,  znowu bedę musiała nakłamac mamie, że zamiast iść na spacer, spotkam się z Rosalie. Gdybym powiedziała jej prawde, pewnie dostałabym szlaban, gdyż nie wolno mi zadawać się z kimkolwiek z rodziny Evans. Nie rozumiem tego,  mimo że rodzice już nie raz tłumaczyli mi na czym polega konflikt miedzy nimi, a rodziną Rosalie. Może dlatego że jestem tępa ? Lub to poprostu głupota.
Zeszłam na dół do przedpokoju i schyliłam się, wyjmująć moje buty z szafki. Jak codziennie są to czarne trampki, które nosze juz od kilku miesięcy. Rosalie namawiała mnie do kupna balerinek lub botków, ale ja nie czuje się w takich butach tak dobrze jak ona. Powiedziałam mamie, że idę sie przejść, wzięłam torbę i wyszłam. Dojście nad rzekę zajmuje mi zazwyczaj jakieś pięć minut. Na miejscu była już Rosalie. Stała pod drzewem w jasnobeżowej, zwiewnej sukience. Podeszłam bliżej, i zauwżyłam że ma kwaśną minę. No ładnie, czyżbym znowu się spóżniła ?
-Rose ! Cześć. -Powiedziałam uśmiechając się.
-Hej. - Odpowiedziała i wymusiła na sobie lekki uśmiech, po czym  znowu skrzywiła twarz.
-Co się stało ? - Spytałam.- Jestes na mnie zła? Przecież się nie spóźniłam.
-Nie, jesteś na czas, ale mówiłam ci, że w dni takie jak dziś masz ubierać letnie rzeczy, a nie tylko rurki, rozciagnięte bluzki i trampki. 
-Więc oto ci chodzi ? No.. wiesz..zapomniałam.
-No dobrze. Tym razem ci wybaczę. -Westchnęła i obie się uśmiechnęłyśmy.
-O, zapomniałabym. Czytałam wczoraj ksiegę, którą dała mi babcia i znalazłam ciekawe zaklęcie. Po wypowiedzeniu go stajesz sie niewidzialnym przez dziesięć minut.
-Serio ? To byłoby bardzo przydatne. - Nagle zawiał mocny wiatr, a Rose odgarnęła z twarzy kilka kosmyków swoich długich, blond włosów.
-No dobra, zostawmy to na kiedy indziej. To pomożesz mi z tym zadaniem z chemii ?
-Okej. -Odparła i uśmiechnęła sie do mnie. - Zawsze jej zazdrościłam, że ma lepsze oceny ode mnie, ale gdyby nie ona, nie dawałabym sobie rady.Dla mnie to wszystko było poprostu czarną magią. Po pewnym czasie na niebie pojawiły sie ciemne chmury, a wiatr wzmógł się.
-Zaraz pewnie zacznie padać lub co gorsza będzie burza. Lepiej się zbierajmy. -Zarzuciłam i spakowałam zeszyt do torby.
-Już zaczyna kropić. Szybko, bo niemam zamiaru zmoknąć. -Powiedziała Rose, wstała i chwyciła mnie za rękę. Szybkim tępem szłyśmy przez wilgotną trawę. -Wiatr był coraz mocniejszy. Zaczęłyśmy biec.
-Mówiłaś dziś mamie, że bedziesz tu zemną ?
-Nie, nie miałam zamiaru kolejny raz wysłuchiwać jej przemówień.
-Aha, ja też nic nie powiedziałam. Dobra, idę, do zobaczenia w  poniedziałek !
-Pa ! - Krzyknęłam, a Rose skręciła w swoją dróżkę. Szłam jeszcze kilka minut i doszłam do domu. Deszcz zaczął ustawać, ale cały ogródek był juz mokry. Tak samo jak ja.
-Alice ? To ty ? - Z kuchni dobiegł głos taty.
-Tak, już wróciłam. - Weszłam do kuchni i usiadłam na krześle przy stole.
-Gdzieś ty była ? Jestes cała mokra.
-Yy, byłam troche na dworzu. Zaraz sie wysuszę. Gdzie jest mama ?
-Niedawno poszła do cioci Maggie. Wróci koło dziewietnastej.-Zerkłam na zegarek. Było dwadzieścia po szóstej. Przeszłam do salonu. Tam na kanapie leżał Lukas. Pff..jak zwykle nic nie robi tylko sie leni.
-Hej siostrzyczko, bawiłas sie w śmingus-dyngus z Rosalie ? -Hmm.. Luk chyba jako jedyny  wie, że przyjaźnię się z Rose. W sumie to niewiem dlaczego, ale Rose za nim szaleje. Za każdym razem jak jest z nami, to gapi się na niego i trzepocze swoimi długaśnymi rzęsami. Oczywiście on mimo tego że jest o rok starszy, to lubi się z nami wygłupiać i odwzajemniać uśmieszki i spojrzenia Rose.
-Tak.. szkoda że cię nie było. Z chęcią oblałabym cię kilkoma wiadrami wody. -Luk zaśmiał się, a ja wytknęłam na niego język i weszłam po schodach na górę. Przebrałam się w suche rzeczy. Włosy nadal miałam wilgotne. Z dołu czuć było miły zapach pieczonego chleba. Z pewnościa tata robi grzanki na kolację. Weszłam do pokoju i rozwiesiłam mokre rzeczy na kaloryferze. W tej samej chwili zazdwoniła moja komórka i ze strachu aż podskoczyłam.
-Halo ?
-No cześć Alice.
-Rose.. hej, co jest ?
-Dzwonie się spytać czy będziesz mogła jutro wyjść ? To może poćwiczyłybyśmy zaklęcie niewidzialności ?
-Jutro ? Hmm.. raczej tak. A gdzie ?
-Może w tym starym domku koło lasu, tam raczej nikt by nas nie znalazł.
-No dobra.  Rano idę z mamą na zakupy więc mogłabym tak o dwunastej. Pasuje ci ?
-Pewnie, tylko się nie spóżnij. Narazie. -Powiedziała szybko i rozłączyła się. Już nie mogłam sie doczekać jutra. Zeszłam na dół i usiadłam koło Lukasa. Ogladał akurat jakiś kanał sportowy co mnie w ogóle nie ciekawiło więc wzięłam jakąś gazete i zaczęłam ją czytać. Po kilku minutach przez drzwi weszła mama.
-Cześć kochani, co tak ładnie pachnie ? -Spytała mama uśmiechając się. Podeszła do taty i dała mu buziaka w policzek.
-Zrobiłem na kolacje grzanki z dżemem. Jak u Maggie ?
-Wszystko w porządku. Natalie ! Chodż na kolację ! -Krzykła mama. Usiedliśmy do stołu. Natalie przyszła i zajęła miejsce naprzeciw mnie. Co wieczór jemy razem kolacje, według mnie to dobry pomysł, bo dzięki temu mamy dobre relacje. Zjadłam jedną grzanke i napiłam sie herbaty.
-Dziekuje, idę spać. Jestem zmeczona.
-Dobrze. Do jutra kochanie. -Powiedziała mama i troskliwie pogłaskała mnie po ramieniu. - Poszłam do siebie, przygotowałam się do spania i położyłam do łóżka. Byłam naprawdę zmęczona i szybko pogrążyłam się w głębokim śnie.

Narazie tyle. Jak Kasia skończy 2 rozdział to doda :)